Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.
53

— No, to ją tam porzucić było, pókiś się nie ożenił!
— A tak! porzucić! gdybyż to można! dałby człek życia kawał żeby się odczepić! Ale cię wiązała jak łańcuchem, i płakał człowiek i wstydał się i powracał. Dziś już lat temu wiele dziesiątków ubiegło, wspomnę a jeszcze goreję, i gniew a zazdrość mnie pali.
— Przeżegnajcie się krzyżem świętym, — rzekł ojciec Mielecki, to wyraźnie opętanie.
— Dobrzeście powiedzieli, było to w istocie opętanie: człek się nieposiadał, moc jakaś władła nim i pętała go.
— Byłoż się modlić i odżegnać.
Bóg i modlitwie odmawiał skutku, o! i tegom w nieszczęściu probował.
— Trzeba było nieustawać, a modlić się.
— Kochałem ją dziewką, kochałem zamężną.
— A toż zbrodnia! — zawołał ojciec Ignacy.
— Wiem o tém ojcze, ale to było opętanie: człek się samego nieznał, odebrałem ją mężowi wreście, wyrobiłem rozwod i wziąłem za żonę.
Mnich się przeżegnał, patrząc z pod kaptura na Krzysztoporskiego okiem bojaźliwego zdziwienia.
— Ale — dodał pan Mikołaj, — szatan co mnie