Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.
60

pan Czarniecki nie był tak dalece za traktowaniem.
— Co tam! — mówił do przeora ze zwykłą rubasznością ślachecką, — wodę warzyć, woda będzie, nie chcemy się poddać, a filutujemy, to jakoś nie po polsku, coś z rakuska.
Pan Zamojski wcale był przeciwnego zdania, a Kordecki nic nie mówiąc poszedł za radą jego; jako zakonnik wstręt miał od podobnych wykrętów, jako wódz, widział ich potrzebę. Wypuszczając za bramę dla traktowania xiędza Dobrosza i Stawiskiego, przeor zażądał od Millera zakładników, i nie bez przyczyny, lękał się bowiem, aby w ostatku zwłokami zniecierpliwiony generał, nie mścił się za nie na posłach. Miller zgodził się na przysłanie dwóch starszych. Już wychodzili xięża, gdy od szwedzkiego obozu jeden tylko ukazał się zakładnik, ale z chodu i miny znać było, że podstawiono przebranego ciura.
— A widzicie, — rzekł pan Czarniecki — tu się jakieś licho kroi, czemu nikogo ze swéj starszyzny dać nam nie chce?
— Na cóż zakładnicy? — odparł sam xiądz Dobrosz, tyle razy posyłani byliśmy, a nic się nam przecie nie stało, i teraz cali powrócimy;