stym, bo od ludzi, wątpię. Ma każdy dziś o czém myśléć i komu się oganiać, a my sobie i sami, favente Deo rady damy, tylko mojém zdaniem bić a bić, i nie ustawać.
— Ale Waszmość nie wybijesz w półtorasta, dziesięciu tysięcy!
— Powoli? czemu nie! — odparł sobie pan Czarniecki, — ciupać, ciupać pomaleńku i Boga chwalić, ziarnko do ziarnka....
Ślicznie to mówicie, — odezwał się z kolei przeor, — ale nie od rzeczy i pana miecznika rada, bo krwi ludzkiéj oszczędza, a krew nam przelewać....
— Necessitas frangit legem, — zacytował pan Piotr, płakać a bić szwedów...
— No! ale tym czasem i traktować pozwolicie, bo i to necessitas, tymczasem dziury w murze pozatykamy, a lud trochę odetchnie, to się żwawiéj potém weźmie do boju, — rzekł Kordecki.
— Otoż na to nie zgoda, — zawołał stary ślachcic, — bo dla żołnierza i dla konia, niéma jak praca ciągła, aby się zastał, to z nim źle. Człek w boju krzepi się i nabiéra siły, a skoro mu dać drzémać, patrz ano już i odrętwiał, i znów go musisz nanowo rozruchiwać.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/67
Ta strona została uwierzytelniona.
67