Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.
80

— Ale wierzaj mi Teklusiu, tak jest.
— Już się nie przeciwię, uchowaj Boże, ani odradzam, co potrzeba i co sumienie lub poczciwość każe, rób, aleś ty i tu potrzebny. Na co się narażać? wiedząc żeś tu wodzem i głową, oni cię pewnie zatrzymają.
W tém i przeor nadszedł.
— Panie Mieczniku! — wołał — nic z tego nie będzie, ja cię nie puszczę.
— Ale pozwólcież i mnie trochę udziału w dobréj sprawie — rzekł Zamojski — wszystkobyście na siebie samych wzięli; a i mnież się chce listka z waszego wieńca!
— Wieńca, mój dobrodzieju, innego nad ten który mi brat Jacek wygolił na głowie, nie żądam — rzekł Kordecki, — Bóg widzi, odstąpię wam i całego — ale po co to narażanie się bez korzyści!
Pani Miecznikowa milczała, widać w niéj było walkę uczuć żony i matki, z uczuciem bohaterskiém poświęcenia i powinności.
— Kiedy tak xiądz przeor mówi, — dorzuciła po chwili — no to i ja śmieléj ci powiém, panie Stefanie, choć kobiécą głową, żebyś nie szedł. Na zakładnika was oszukają, a chybaby