Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.
84

wierzchołkowi, jakby na strasznego lwa, któremu zęby i pazury odjęto. Widać było ruch skwapliwy przy szańcach, które z podwojoną gorliwością sypano na strzał działowy od murów; Olkuszanie i wieśniacy spędzeni do miny, poczęli ją dobywać i rozszerzać z pośpiechem. Obóz cały widocznie się okazywał zajęty myślą korzystania z téj chwili bezbronności klasztoru: zataczano działa, namioty obwarowywano wałami, a piechota i rajtary podskakiwali pod same prawie kortyny; ze wszystkich stron je opasując.
Na nikim to takiego nie uczyniło wrażenia, jak na panu Czarnieckim. Zamojski patrzał poważnie i rachował; a pan Piotr uniesiony wpadł do celi przeora, cały w płomieniach i ręce podnosząc, zawołał: —
— Ojcze, dobrodzieju! łaskawco! jak nie każesz do nich dać ognia, to zwarjujemy i my i ludzie nasi; taż to sceny się dzieją pod nosem naszym bezkarnie: szwedzi podłażą pod same mury, latają, krzyczą, łają, najgrawają się; a tu nie można strzelić! Jeśli tak dłużéj potrwa — no, to ja o abszyt proszę.
— Ale mój kochany panie Pietrze, — odpowiedział Kordecki, — trzebaż choć pomyśleć co