Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.
85

robić; nie godzi się pozbawiać zakonu dwóch godnych i gorliwych pracowników, nie namyśliwszy się dobrze.
— A ja głowę stracę, — wołał pan Piotr, — i o nic nie proszę xiędza przeora, tylko ze mną na mur: zobaczycie, posłyszycie i przekonacie się, że tu więcéj niż anielskiéj cierpliwości potrzeba, żeby tych psów nie powitać kulą i prochem. Święty by nie zcierpiał...
Przeor dogadzając woli pana Czarnieckiego, który był mocno poruszony, poszedł z nim na blankowanie, i w istocie widok, jaki mu się tu przedstawił w ostatnich dnia blaskach, był przykry i upokarzający. Twierdza milczała jak zamarła, ludzie stali u dział, ślachta i xięża wzdychali lub niecierpliwili się tylko, szwed podsuwał pod górę, otaczał ją i słychać było bębnów bicie, trąby i hasła; kopacze biegali z rydlami, z faszyną, z koszami na plecach, z kijmi i dylami, działa posuwały się na nowo obrane stanowiska; wodzowie przelatywali na koniach z jednéj strony na drugą, a ciury i szuja ze śmielszemi harcownikami, podbiegali pod sam prawie mur z głośnem wołaniem i krzykiem.
— Poddawajcie się klasztorni! lub mnichów