waszych pobijemy, powieszamy. Oto już szubienicę stawią dla nich. Nie obroni was Matka Boska Częstochowska, krzyczeli drudzy po polsku. Inni ze śmiechem strzelali jak do wróbli, do ukazujących się na murach głów załogi.
— A co! xięże przeorze, a co? — zawołał, Czarniecki, — te psy poszalały, a ja, Bóg widzi, nie wytrzymam, każcie mnie zamknąć czy co...
— Panie Pietrze, — rzekł Kordecki, — niech szaleją, my wytrwajmy, przystoi żołnierzowi Matki Boskiéj umiarkowanie.
— Jużciż i ja xięże przeorze, kocham Matkę Boską, nie chwaląc się, ale chyba by mi Ona sama zakazała pod obedjencją, tobym nie strzelił, a tak stać, patrzeć, słuchać, i milczéć, to oszaleć przyjdzie...
— To idźcież, panie Pietrze, do siebie, i doprawdy zamknijcie się może, bo dziś dopóki się nie naradzim i nie westchniemy do Boga, nic nie poczniemy przeciwko nim. Trudno strzelić, kiedy to wystrzał w piersi brata.
— No to ja sobie pójdę, — rzekł pan Piotr, — czapkę na uszy nasunął i uszedł ruszając ramionami.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.
86