— O tém dopiéro jutro pomówimy, zamknął przeor.
I burzliwa w początku narada skończyła się milczeniem; nikt już głosu nie podnosił, stanęło tylko na tém, by wysłać do Millera, starać się o wydanie xięży, a gdyby odmówiono, zdawszy na wolę Bożą, bronić do upadłego.
Z tém się wszyscy rozeszli i przeor zadumany do choru na modlitwę pośpieszył, Zamojski z innemi na mury, gdzie dziś z powodu podkradania się szwedów wielka pilność była potrzebną i podwójnemi ogniami oświecić je musiano dokoła, żeby nikt bliżéj podsunąć się nie mógł. I nikt krom starców a dzieci, nie usnął w klasztorze, bo lękliwsi co chwila oczekiwali szturmu, niespodzianego napadu i zdobycia; mężniejsi pełnili powinność. Jak cienie po murach przesuwali się zakonnicy i ślachta, witając hasłem i kilką słowy cichemi; gdzieniegdzie szczęknęła broń, odezwało się głębokie westchnienie, a zegar na wieży bił powolnie ciemnéj nocy godziny.
Jak na brzask, ujrzano wielkie zamięszanie w obozie szwedzkim, ale trudno było w początku zmiarkować co ono znaczyło; jedni w niém odsiecz widzieć chcieli, drudzy zdjęcie oblężenia, inni jakiś postrach paniczny, a najzdrowiéj sądzą-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/96
Ta strona została uwierzytelniona.
96