Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.
97

cy, zamach na twierdzę. Niektórzy opowiadali, że dostrzegli od Krakowa drogą idący oddział, który szwedzi przyjęli okrzykami radości; że sam Miller go witał, że jakaś potém ochocza nastąpiła wrzawa. Czekano rozwidnienia, żeby lepiéj o powodzie rozruchu tego osądzić. Gdy o tém oznajmiono Kordeckiemu na wszelki wypadek, wybiegł zaraz chcąc własnemi oczyma to widzieć, bo się obawiał napaści niespodzianéj; — ale z gwaru, szumu i wrzawy nic wyrozumieć nie było można.
Wtém też i dzień mglisty rozjaśniać się począł — posępne słońce weszło gdzieś niewidzialne za obłokami, i białą powłoką okryło świat, jakby sinemi dymy osuty. A już i pod fórtą klasztorną grzmiała trąbka szwedzka i parlamentarz przybywał.
Był to wspomniany już przez nas dawniéj polak Kuklinowski, zawadjaka i służbista, zawsze gotów z posługą, byle przy niéj był gotowy kufel i miska; na twarzy jego widać było jakąś radość, a radość sprzymierzeńca szwedzkiego źle zwiastowała. Przeor czekał na niego w drugiéj bramie, niechcąc go puszczać dalej, a rad będąc prędzéj się cóś dowiedzieć; przy nim był tylko nieodstępny Miecznik i dwóch starszych zakonników, definitor i kaznodzieja.