Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Koza czarna.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czego ty chcesz? — zapytał, spojrzawszy nań, a chłopiec mu się z pierwszego wejrzenia podobał bardzo.
— Miłościwy panie — odezwał się Rybka — a tobym służył na dworze, gdyby łaska pańska, bo doma nie mam co robić!
— A cóż ty umiesz? — pytał król.
Tu był sęk, bo Rybka oprócz tego, że wróble wykręcał i jabłka obijał po cudzych ogrodach, nie umiał nic.
Zamilkł tedy. Król Wrzeciążek im bardziej się mu przypatrywał, tem mu się on lepiej wydawał.
A że król był myśliwym wielkim, psy i sokoły lubił wielce, rzekł mu:
— Będziesz mi moich psów pilnował.
Rybka się skłonił.
Wtem z ogrodu idąc królowa, z synaczkiem swym, którego nazywano Oczkiem, nadeszła, i zobaczywszy chłopca, bardzo się mu przypatrywać zaczęła.
Oczko też wlepił wejrzenie w niego i poczuł odrazu nienawiść jakąś ku niemu. Podobał się obojgu państwu, królowa go zażądała mieć, aby jej syna bawił; naparła się go koniecznie, i Wrzeciążek, człek spokojny a uległy jejmości, odstąpił jej Rybkę. Zamiast tedy do psów, musiał iść pod rozkazy kapryśnego królewicza. Obaj jak