Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Koza czarna.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

tylko na siebie spojrzeli, poczuli, że muszą wrogami sobie być.
Ani być mogło inaczej: Oczko wyglądał niezgrabnie, Rybka był śliczny, żwawy i zwinny — tamten w dostatkach opływał, ten służyć musiał i cierpieć — nie mogli się pokochać.
Król i królowa, choć z nich żadne tego nie powiedziało, pomyśleli oboje: „Czemu nasz syn nie taki?!“
Rybkę nakarmili, odzieli, umyli, i jak mu suknie inne włożono, na panicza wyglądał zupełnie, aż mu się dziwowano. I zaraz do niego przystąpiła taka jakaś śmiałość, jakby w domu własnym był.
Drugiego dnia królowa wysłała ich bawić się do ogrodu, a tylko ludziom z oczu zeszli, Oczko chwycił Rybkę za włosy i skatował go niemiłosiernie, aż mu twarz pokrwawił. Nie śmiał się biedak skarżyć nawet, lecz gdy do pałacu wrócili, królowa to postrzegła.
Zaczęła pytać co się stało. Oczko śmiało zaraz zawołał, że kot zły w ogrodzie mu Rybkę podrapał i okrwawił.
Chłopak zmilczał. Posłano kota szukać i nie znaleziono.
Drugiego dnia na zabawie, znowu Oczko potłukł Rybkę, a pilnował się już dobrze i tylko mu sińce ponabijał, tak, że choć guzy bolały, widać tego nie było. Trzeciego dnia do tej samej