Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Koza czarna.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

Pospieszali tedy do owego królestwa, a gdy tak jechali, coraz więcej spotykać zaczęli na gościńcu różnych młodych panów, którzy też, jak oni, na dwór jechali, królewnie do wyboru.
Jeden do drugiego nie mówili nic, koso spoglądając na siebie.
Rybka, że jednego giermka miał, a skromnie, jak on, był odziany, wyśmiewano się z niego. Stanęli na granicy królestwa, gdzie smoki, pasporty ich zrewidowawszy, puścili, oznajmując, żeby żaden żyw nazad powracać się nie spodziewał...
Królestwo było paradne i wesoło w niem bardzo — po całej drodze szły skrzypki, a co dziesięć kroków gospoda i przy niej trzy studnie, jedna z wodą dla koni, druga z piwem dla czeladzi, trzecia z winem dla panów.
Owies w żłobach ponad gościńcem jednym rzędem stał z końca w koniec.
Zamek królewski pobudowany był cały z drogich kamieni, świecących tak, że po dniu nań patrzeć nie można było, a w nocy sam świecił na okolicę.
Drzewa w sadzie liście miały złote, a owoce dyamentowe, jednakże do ust włożone, rozpływały się w nich i miały taki smak, jakiego kto chciał.
Na najwyższej wieży mieszkała księżniczka, która zamąż wydawać miano. Trzy skrzydła pałacowe przygotowane były dla gości, a tuż nie