daleko pniaki stały i ci ichmościowie co przeszłym konkurentom głowy ścinać mieli, a było tak urządzone przyzwoicie, że krew murowanym rynsztokiem ściekać zaraz mogła do rzeki, która czekała, aby ją zanieść do morza.
Marszałek dworu z kijem ogromnym, który mu sięgał nad głowę, z brodą siwą po pas, przyjmował gości i każdego kredą znaczył na plecach numerem. O nazwiska nie pytano. Gdy przyszła kolej na Rybkę, wypadł numer trzysta trzydziesty i trzeci, który się Oczkowi nie podobał.
Zaprowadzono ich do pałacu, do drzwi 333 numerem oznaczonych, i na klucz zamknięto.
Nazajutrz miano się królewnie do wyboru przedstawiać, ilu tego dnia przybyło. Dwóchset już padło, bo się nie podobał z nich żaden, i dlatego rynsztoczek był już czerwony, ale głowy i ciała zaraz pochowano, ażeby nowo przybywających nie straszyć.
Znaleźli pod swoim numerem zastawiony stół, wyśmienite posłania, wszystko, czego mogli zapragnąć — ale Rybka jeść nie mógł — było mu jakoś smutno. Pokładli się spać, zasnąć było trudno.
— Co to będzie jutro? — myślał sobie:
Cofnąć się nie było już sposobu. Kiedy tak duma Rybka, aż coś zaczęło do drzwi pukać, jakby koza. Otwarto je — w istocie ona to była.
Potrzęsła brodą.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Koza czarna.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.