Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Koza czarna.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

każdym wstając. W ręku miała nieść wiązankę kwiatów, a komuby ją dała, miał być wybranym...
Gdy się ustawili wszyscy, i Rybka w masce między nimi, odezwały się kotły, trąby, i gęśle i wszelakie brzękadło, głosem ogromnym, a tuż drzwi się otwarły, i wyszła jak słońce piękna królewna.
Włos jej złoty spadał do kolan, na czole miała wianek z promieni gwiazd i księżyca, twarzyczkę uśmiechniętego dziecięcia, oczy lazurowe, postać nieopisanego wdzięku.
Podskakiwała idąc — Oczko spostrzegł, że na jedną nogę była kulawą. Piękność twarzy nie dozwalała widzieć nawet tego... Stanęła naprzód na galeryi, i rzuciwszy okiem, aż się wstrzęsła, zobaczywszy Rybkę. Zarumieniła się strasznie, usta zagryzła.
Król siedział na tronie wysokim; człowiek był nie stary, z brodą rudą, wąsami czarnymi, kolcami złotymi w uszach. Przed nim stał puhar, jak dzban wielki, z którego popijał, a jabłkiem zakąsywał.
Uderzono w kotły drugi raz, i królewna zaczęła iść. Szła, mijała, popatrzywszy, a kogo pominęła, pod tym się zaraz rusztowanie ugięło, i znikał — tyle go i widzieć było. Już o trzy kroki będąc od Rybki, zatrzęsła się, zawahała, niby cofnąć chciała, i jakby ją co popchnęło, minąwszy innych, zbliżyła się do niego i wiązankę