Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

— Otóż tobie finfa! — zamruczał.
— Mości książe, — pośpieszyła przerywając Monika — ja mogę zapobiec temu, nikt wiedzieć nie będzie.
Książe spojrzał na nią.
— Nie można go dopuścić! — zawołał — powiedzą, że ja nastawiłem umyślnie, że to sprawa uknuta! Stu oficyalistów jest na dworze i nikt nie pomyślał, nie pamiętał, że my tu mamy Poniatowskiego, nie przestrzegł mnie, panie-kochanku! Trzeba było dopiero, aby dziewczyna zwąchała to.
— Mości książe, — przerwała Monika — niema jeszcze nic — nic się nie stało... Na wszystko poradzić można. Niech książe mnie zleci, ja spełnię nakaz.
— Tak! panie-kochanku, — rzekł wojewoda, ręce łamiąc — ale co tu teraz robić?
Począł się przechadzać żywo.
— Możnaby go zamknąć na ten czas — zawołał — ale z tego powstanie potem larum takie, że ja mu się nie opłacę, a zrobię z tego kryminał! Prosić się zaś tego dudka, aby cicho siedział w kącie — nie mogę. Królowi taki Poniatowski zpod ciemnej gwiazdy będzie nie do przełknięcia. Pomyśleć musi, żem ja mu go umyślnie tu sprowadził, namówił, aby dopiec.