Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

Niespokojnie przechadzał się po gabinecie wojewoda, rękami rzucając, wąsa kręcąc, ramionami zżymając, gdy Monisia przystąpiła do niego, całując go w rękę.
— Niech książe tylko powie, co mam uczynić, a ja ręczę, że spełnię polecenie i Poniatowskiego nie dopuszczę nigdzie!
— Ani nawet żeby tu o nim gadano! — przerwał wojewoda. — Nikt o nim wiedzieć nie powinien. Dlatego ja sam, ani z oficyalistów, nikt się go nie może tknąć. Jakim chcesz sposobem zamknij mu usta, panie-kochanku, i żeby się nie ważył pokazywać, a nikomu o tem ani słowa.
Monika uśmiechnęła się uspokajająco.
— Niech się książe namyśli, — rzekła — ja, choćby przyszło nie wiem co dla księcia uczynić, zrobię tak, że ani Poniatowskiego, ani petycyi jego król nie zobaczy.
— Najprostsza rzecz byłaby zamknąć go do ciupy! — powtórzył książe — ale tu się nic nie uchowa. Roztrąbią! kto! co! Poniatowski! książe go się obawiał. Skrzywdził go... szlachcic...
Mości książe, — przerwała Monika raz jeszcze. — To się wszystko zrobi bez księcia, ja dopilnuję.
W drugim pokoju dały się słyszeć kroki;