— Wyłamie ci się, — rzekł książe — a ja hajduków moich w pomoc dać nie mogę!
— Hajduków? — odparła śmiało Monisia — naco mnie oni? Ja mam dziewek folwarcznych sześć, siedem, które drzwi pilnować będą. Zresztą, ja też pilnować muszę i nie dam mu się ruszyć, a mnie on posłucha. Cała sztuka, abym go wczas do siebie ściągnęła i żeby książe sam nakazał Dereśniewiczowej ochmistrzyni, aby ona nie pytając, robiła to, co ja powiem.
Wojewodzie się twarz rozśmiała.
— Jak mi Bóg miły, panie-kochanku, — zawołał — ale ty jedyna jesteś. Sześć dziewek z łopatami czy z miotłami i szlachcic zasekwestrowany. Dobrze mu tak będzie, a poco się Poniatowskim zowie i u Radziwiłła służy!
Śmiał się książe ucieszony bardzo; Monika tryumfowała.
— Tylko, żeby mi hałasu nie było żadnego.
— Ani piśnie, — zawołała dziewczyna. — Ja mu powiem, że go hajducy pilnują z rozkazu księcia, ale dziewki postawię u drzwi.
Wojewoda ją pogładził pod brodę.
— No i samaż miej miłosierdzie nad nim, aby mu w ciupie nie było bardzo tęskno. Hę! rozumiesz.
Monisia oczy spuściła skromnie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.