czny, a po części też nie ks. biskup Naruszewicz, który także w dobrym humorze dla króla się starał utrzymać, Stanisław-August wydałby się może z trwogą, jaką miał w duszy.
Szydłowski, Radziwiłła sobie lekko szacując, uspokajał króla, że się na żadną złośliwość wykwintną zdobyć nie potrafi, a w jego towarzystwie nikt śmieć nie będzie nawet królowi i gościowi chcieć przypiąć jakąś łatkę; niezupełnie to przekonywało.
— Sam przepych ten jego, występowanie do zbytku kosztowne, nie jest bez głębszej myśli — szeptał przyjacielowi Stanisław-August. — Wrzekomo czyni mi honor, ale wistocie mówi: «Panie-kochanku, dla mnie to nic nie stanowi... a ty chudym pachołkiem jesteś przy mnie, byłeś nim i pozostaniesz do końca». Ale tego nie dosyć; zobaczysz, mój starosto, że tu i inne delikatne przytyki rozmaite do mnie zkolei wystąpią. Książe sam i ci, co mu się zechcą przypochlebić, dostarczą konceptów.
— Najjaśniejszy Panie, — odparł starosta — nawet przypuściwszy, że coś podobnego może nas spotkać, mamy na to jedyne lekarstwo: dumne ignorowanie rzeczy, których widzieć nie zechcemy. W tem sztuka, aby nie okazać się dotkniętym.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.