może nic, choćbyś waćpan je wyłamał. Dziesięciu hajduków stoi na warcie i słyszałam, jak im rozkaz dawano, gdybyś się wyrywać chciał i buntował, aby okuć i dać do wieży.
Filipowi w głowie się zakręciło. Nasłuchał się niemało sprawek dawnych księcia wojewody, który nie szanował nic, gdy mu się kto ważył sprzeciwiać. Cóż on biedaczysko sam jeden, a choćby i z Szerejką we dwóch mógł przeciwko potędze wojewody.
O podanie prośby szło mu wielce, ale teraz więcej niż ona, obchodziła go swoboda osobista, zemsta wojewody, złamana przyszłość cała.
Monika, czytająca mu w twarzy, wyrozumiała łatwo, iż się strwożył, i że teraz z nim będzie mogła zrobić co zechce. Uderzyła go zlekka po ramieniu.
— Bądź spokojny, — rzekła cicho — zachowaj się tylko skromnie i nie rób wrzawy, a ja się postaram, aby się nic złego nie stało. Prośby podawanie wybij sobie z głowy, przesiedzieć musisz tu w moim pokoju aż dopóki król nie odjedzie; potem, ja się spodziewam, wojewoda się znajdzie łaskawie i...
Nie dokończyła.
— Zostaw to mnie — dodała po chwili. — Dziesiętnik, który z hajdukami stoi na straży
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.