Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

menderowanym, a pozostała — towarzyszyła landarze.
Za doznaną nieprzyjemność ukrytą, nagradzał istotnie wspaniały widok, który się tu przed królem roztaczał. Cała przestrzeń od miejsca tego do miasta zajętą była różnobarwnym tłumem szlachty na koniach, wojska i ludu, świątecznie postrojonego. Zdala grzmiały działa, bliżej rozlegały się wiwaty; wszystkie twarze śmiały się wesoło, wszyscy zdawali się szczęśliwi.
Dla okazania, iż ordynackie wojsko wcale się porównania z husaryą nie lękało — w niewielkiej odległości stała w polu złota chorągiew księcia jegomości z pułkownikiem swym Jankowskim na czele.
Ten, jakby na okaz był umyślnie dobranym, tak pięknie i rycersko się reprezentował, a cała chorągiew z nim razem ze starożytnego obrazu się zdawała wykrojona. Jankowski miał na sobie przepyszną zbroję szmelcowaną i nabijaną złotem z szyszakiem do niej dobranym i kameryzowany drogiemi kamieniami buzdygan w ręku. Twarz, postawa, rząd na koniu, oręż — wszystko się składało na jakieś widmo przeszłości dawno pogrzebionej. Nad nim i jego ludźmi zdawało się powiewać na niewidzialnym proporcu uroczyste a smutne «Fuimus!