— Jako żywo, panie kochanku — prędko podchwycił książe. — Szlachcica skóra może mnie kosztować, dajmy na to, najdrożej tysiąc czerwonych. A króla przyjmując? hę! hę! psim swędem się nie obejdę! Jeżeli gościć go, to poradziwiłłowsku! Pęknie nie jedna złota beczułka! A co wina!...
— A cóż to dla księcia wojewody znaczy? Albo Radziwiłła nie stać na to? — wtrącił Morawski.
Wojewoda umoczył usta w kalteszalu, otarł je rękawem i westchnął ciężko.
— Stało nie stało — rzekł — hm, ale poco my się znowu z nim tak bardzo kochać mamy? Ja temu ekonomczukowi solą w oku, a on mnie też nie konfiturą... Zdaleka się trzymać na polityce — i dosyć.
Zamilkł na chwilę, a zpod stołu, jakby udział chcąc wziąć w rozmowie westchnieniem i mruczeniem, odezwała się też Nepta. Książe troskliwie się ku niej pochylił.
— Wiesz — rzekł książe — jakie mam zmartwienie? Nepta znowu w stanie błogosławionym, a tu takie skwary!
Jenerał ramionami poruszył, wiedząc, że książe, gdy o czem mówić nie chciał, do wyżlicy się zwracał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.