Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

Powozy dla niezmiernego natłoku w tej pryncypalnej ulicy wileńskiej powoli zaledwie postęwać mogły. Drzwi, okna, dachy, drabiny, kominy pełne były najróżnorodniejszych tłumów, wśród których kobiety chustkami, mężczyźni czapkami w górę podniesionemi powiewali. Książe pragnąc wystąpić w całej swej potędze i sile, w rynku około ratusza kazał ustawić garnizon, piechotę z zaciążnego pospolitego żołnierza złożoną, około tysiąca ludzi grenadyerów pod dowództwem Radziszewskiego, pisarza grodzkiego, pułkownika i jeneralnego komendanta całej milicyi radziwiłłowskiej.
— Książe wystąpił, — szepnął na ucho biskupowi król — jak gdyby mi chciał wojnę wypowiedzieć.
Ale na tem jeszcze nie koniec, na placu pojezuickim przed kościołem stała uszykowana dragonia, głów ze trzysta, równie chędogo i pięknie jak grenadyerowie wyglądająca.
Król jechał najprzód do kościoła, w którym dla niego przygotowany był pulpit aksamitem okryty, z wezgłowiem, a po obu stronach jego na straży, trzydziestu rycerzy w starożytnych zbrojach, z halebardami.
Najmniej rycerskiego króla, jakby na przekorę wszędzie tu wojsko i rycerstwo spotykało