Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

Wistoszewski podniósł głowę, zajęty był właśnie krajaniem wędzonej kiełbasy, mającej służyć za zakąskę po wódce.
— Hę! — odparł. — Co się stało z Rusinem? albo ja wiem! Musiano go użyć gdzieindziej, bo tu teraz Zarwańska ulica u nas... jak Boga kocham! no, nie wiem, musiał go książe do Alby komenderować, albo... albo licho go wie.
Szerejko stał.
— Powinienby powrócić.
— Pewnie! — zawołał podkoniuszy — i daj Boże, aby co rychlej powrócił, bo zastępować go, nie moje miejsce.
— A jak się panu podkoniuszemu zdaje? — dodał niespokojny Szerejko.
— Mnie bo się nic nie zdaje — rozśmiał się Wistoszewski. — Powiadam wam, u nas teraz rozgardyasz taki, że człowiek ani wie, gdzie się i jak obrócić, a słuchać potrzeba, bo książe zapowiedział: najmniejsze nieposłuszeństwo — fora ze dwora.
Skrzywiwszy się Litwin ukłonił i nie chcąc być na zawadzie swobodnemu pożywaniu kiełbasy — odszedł.
Koniec końców, od Wistoszewskiego się nic nie dowiedział, a chciał dojść koniecznie, co się