— Nie dyabeł, ale ja, — odparł wesoło uradowany dworak radziwiłłowski. — Anim wiedzał żeś ty w paziach!
— Z łaski ciotki — śmiał się Belgram. — Ściskali się.
— Tyś tu miejscowy, — począł. Belgram — kładę na was areszt. Na miłego Boga, bądź mi mentorem, a jeżeli masz co dać jeść — bom głodny. Od Rdułtowskich wyjechałem po cienkiej kawie.
— Jeść! — śmiał się Szerejko, prowadząc go. — Jeść i pić w Nieświeżu nigdy nikomu nie brakło.
Tak się odnowiła znajomość, i Szerejko bardzo z niej rad, powiedział sobie, że Belgrama zużytkuje dla uwięzionego Filipa.
Nazajutrz na programie stało oglądanie skarbca radziwiłłowskiego. Czem były owe skarbce wielkich a starożytnych domów, dziś trudno dać wyobrażenie. Właściwiej nazwać je było można małemi muzeami starożytności i osobliwości wszelkiego rodzaju, począwszy od kości wielkoluda, od rogu jednorożca i olbrzymich rogów żubrów i łosi, od cudownych pasów ze skór