Król zrozumiał i ostygł natychmiast. Obrazy wistocie piękne i szacowne, na których tu się nikt nie znał i nie przywiązywał do nich wagi, zajmowały górną część ścian w dwóch pierwszych salach. Z chęciąby był je król pilniej oglądał i niemi się zabawiał, ale kredka kapitana de Ville go odstraszyła.
Prowadzono dalej. Książe Hieronim milczący, mało co do objaśnień dodawał, a wojewody nie było, który w skarbcu czasami dziwolągi prawił pod dobry humor i do pamiątek dodawał historye przez siebie zmyślane, coraz nowe.
Sam on może, znając słabość tę swoję, wymówił się od oprowadzania, chociaż oglądanie z jego komentarzem nierównieby zabawniejszem było. Tak naprzykład egipskiej mumii, jak książe się wyrażał, egipskiego szlachcica, panie-kochanku znał całą historyą, podobną do powieści z tysiąca i jednej nocy; róg jednorożca był łupem jego własnych łowów, oręże indyjskie chwalił się, że sam przywiózł od dzikich, u których z wielkiemi honorami był przyjmowanym.
Kapitan de Ville skromniej tłómaczył to wszystko, choć często niewiele umiejętniej. Około klejnotów i precyozów, monstrualnych pereł i rubinów, jak wołowe oczy, król przeszedł zimno, ledwie je darząc wejrzeniem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.