Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

dzając, że tego właśnie sobie życzył. Rozmowa zwróciła się na program dnia następującego.
W tej samej chwili król szeptał Komarzewskiemu:
— Dni dwa już przełknęliśmy szczęśliwie, Komarzesiu. Jawna rzecz, że tym przepychem książe mi chce dać uczuć swą potęgę, a moję królewską słabość i ubóstwo. Cała sztuka — tego nie rozumieć.
— Najjaśniejszy Panie, — przerwał Komarzewski — nie wiem, co tam książe myśli i czy zamierza to, o co go posądzamy, ale rachuba omylna, bo oczy szlachty i obywateli nie na niego, ale na waszę królewską mość są zwrócone. On tu znika, jego nie widzi nikt. Nasz pan górą!
Poniatowski uściskał go milczący.
— Cóż tam nas dalej czeka? — odezwał się.
Jenerał pomyślał.
— A no, łowy i zdobycie Gibraltaru, — odezwał się, śmiejąc. — Gibraltar jest własną inwencyą księcia jegomości; potrzeba więc wielkie nagotować pochwały za to śmieszne przedstawienie.
Ruszyli ramionami.
— Nie mogę w tem nie widzieć trochę złośliwości, że mnie to na konia chce sadzać, to