tych papierów żywsze okazywali zajęcie i ciekawość, niż wczoraj dla rubinów i dyamentów, i z pewnością zapomnieliby się tutaj, tak wiele mieli do oglądania, gdyby król programu dnia nie miał w pamięci. Godziny biegły tu szybko. Naruszewicz zaledwie okiem mógł rzucić na najgłówniejsze i najstarsze dyplomy, a już mu nowe podsuwano. Bogactwo było niewyczerpane.
— I w tym skarbcu — szepnął królowi — nikt się z nimi nie może mierzyć.
W milczeniu, które przerywał tylko szelest przewracanych kart i przesuwanych ksiąg, z poszanowaniem dla tych wieków, których tu szczątki złożone były, strawił król godzin parę, coraz coś znajdując godnego uwagi i rozpatrzenia.
— Z całego żywota ludzkiego — rzekł wkońcu dziejopis-poeta — oto co pozostanie. Na wiotkiej karcie kilka cyfr, których wnuki albo wyczytać nie umieją, lub zrozumieć nie mogą!
Wkońcu, pomimo, że się przedmiotów do oglądania nie przebrało i starczyłoby ich na długo jeszcze, król, spojrzawszy na zegareczek swój, powstał, dziękując Bernatowiczowi i wszystkim.
Biskup ks. pisarz litewski wysunął się za nim smutny.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.