Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

stojący pod bokiem, nie poprawiał, a i Komarzewskiemu nieraz się z lufy kurzyło, choć się trafnemi strzałami nie chlubił.
Całe te łowy miały pozór jakiejś dziecinnej igraszki, która księcia nie bawiła i nie zaspokajała.
— Panie-kochanku, — zamruczał w końcu do łowczego, który stał przy nim; — te wilki twoje na suchoty były chore, czy co, panie-kochanku, ślamazarne bestye. Puścić mi matkę tego, cośmy go mieli na pojutrze chować, niechaj król choć jednego ubije.
Łowczy skoczył w gęstwinę, gdzie klatki stały i psy trzymano. Wszystko dotąd szło po myśli, ale niedźwiedź od wilków się zaraził strachem. Otwarto mu klatkę, poczęto kijami szturchać, psy puszczono. Spiął się na tylne nogi, i w kąt wpakowawszy — ani chciał ruszyć... Radziwiłł, gdy się co nie stało wnet na rozkazanie, wybuchał zaraz gniewem, cóż dopiero, gdy mu tu jeden niedźwiedź przy tylu świadkach wypowiadał posłuszeństwo.
Morawski, stojący z nim pod altaną, nie mógł wojewody strzymać i król ujrzał z trwogą gospodarza, krokami ogromnemi wprost biegnącego na niedźwiedzia. Jenerał mu towarzyszył, ale oba, bez strzelb, z kordelasami tylko...