rzekł. — I owszem, jam go nie szukał, ani skomponował, przyprowadzę go, ale...
— Co za ale? — zapytał Szerejko.
— Jeżeli sądzicie, że król go w opiekę weźmie z narażeniem się księcia, — mówił Belgram — to się mylicie. Król, jakbym widział, da kilka dukatów i każe iść precz, słuchać nie zechce. A co mu tam taki Poniatowski, których na fury brać między drobną szlachtą?
Ostygł, posłyszawszy to, Szerejko, ale że mu więcej o figiel szło, niż o Poniatowskiego, ruszył ramionami i postanowił czekać, chociaż niewiele już czasu pozostawało do wyjazdu Najjaśniejszego Pana.
Następnego dnia przypadała niedziela, a wieczorem miał się odegrać ognisty ów dramat, inwencyi gospodarza, Gibraltar, do której on, jako do najwspanialszej i niebywałej rzeczy, niezmierną przywiązywał wagę. Cały też dwór, wiedząc o tem, krzątał się około przygotowań z podwojoną gorliwością; ci, którym było to powierzonem i na ochotnika, kto tylko mógł, pomagali, wiedząc, że się tem księciu zasłużą.
Książe zajmował się swoją flotą pod Gibraltarem, jak dziecko lalkami, na seryo biorąc tę igraszkę, ciągle coś nowego wymyślając i dodając.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/194
Ta strona została uwierzytelniona.