Flota moja w Albie, znakomita rzecz, ale się na niej nie pozna, bo marynarką, jak ja, się nie zajmował. Naostatek, co taki człowiek wart, z którym się nawet upić nie można. Nie pije nic, oprócz wody, w której się kocha jak gęsi, u mnie zaś w Nieświeżu dobrej niema. Upić się boi, aby się nie wygadał... to dosyć powiedzieć... gdyby szczerym był, kieliszkaby się nie lękał. Cóż ja z nim robić będę? hę?
Zniżył głos książe.
— Do skarbca go wpuścić z akolitami? ta to wszystko hołysze...
— Ależ, mości książe! — przerwał oburzony jenerał.
— Jakże? nie goły? — przerwał wojewoda. — Hę? pożycza u Holendrów, pożycza u Teppera, pożycza u ambasadora, a jeszczem nie słyszał, aby komu co oddał. Wpuścić go do skarbca, to tylko oskomy dostanie.
— Książe się przecie skarżyłeś tylko co, że także grosza nie masz! — rzekł Morawski.
— Bo nie mam: — zawołał książe — skarbiec jest radziwiłłowski, a ja stróżem nad nim. Przecież tych złotych cegiełek z niego nie mogę wziąć, a dyamentów nie zastawię, a dzierżawcy nie płacą i z dóbr mi tylko suszone grzyby i laskowe orzechy przynoszą. Orzechy mu dać
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.