lałe zwierzę rzuciło się na plac, wiodąc za sobą całą zgraję kundlów, ale zamiast ku altanie, na którą gnać usiłowano, puścił się niedźwiedź, odcinając, nadzwyczaj szybko w pole. Tu, gdy mu się tłum ustąpił ze strachu, sieci powaliwszy, ruszył naoślep dalej.
Książe zawrócił także, za księciem jenerał, wszyscy łowcy, dojeżdżacze, myśliwstwo całe. Widok był straszny i zabawny, bo stara bestya zdawała się sobie żartować z pogoni.
Jeźdźcy, psy i wszystko znikło wdali z oczów patrzącym, ale, po upływie dobrego kwadransa trąbki się słyszeć dały, na zziajanym koniu pokazał się najprzód książe, potem jenerał, a wkońcu łowczych kilku, ciągnących ogromną bestyą, okrwawioną, oszczepami ubitą, do stóp Najjaśniejszego Pana.
Oklaski rozległy się z trybuny.
Szydłowski jedno oko przymrużył.
— Ma foi, — rzekł do Sapiehy — książe-wojewoda wielki łowiec przed panem. Ale i nam się popisać trzeba.
Z następcami tego wodza niedźwiedzi, sprawa była nierównie łatwiejszą. Napędzono ich trzy pod altanę; król strzelił, utrzymywano, że... ranił je, a psy dokonały. Pokolei otwierano klatki, skazane biedaki wychodziły jak oszołomione,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.