Ponieważ panna Monika wistocie już była, jak Pawluk się wyrażał, «do rosołu» (rozebrana), książe musiał czekać na nią aż do zniecierpliwienia.
— Cóż ona, u kaduka, fryzuje się do mnie, czy co, panie-kochanku? — mruczał.
Po oczekiwaniu, które się dłuższem wydawało księciu, niż wistocie było, Monisia, nietylko nie ufryzowana, ale chustką okryta od stóp do głowy, nadbiegła.
— Cóżeś ty z więźniem swoim zrobiła? — zapytał wojewoda.
Ruszyła ramionami dziewczyna.
— Siedzi, mości książe! — odparła.
— Ależ, do stu tysięcy... zajęcy, panie-kochanku — zaczął książe — ja słowo dałem, że wszystkich aresztantów uwalniam, a słowo rzecz święta!
— Ja o niczem nie wiem — mruknęła Monika, której pilnowanego przez tyle dni narzeczonego nie chciało się puścić na swobodę, aby nie zemknął.
— Siedzi! — powtórzył książe zamyślony. — No i ja wyszedłem, panie-kochanku, na łgarza!
— Przecież on w więzieniu nie siedzi, — odezwała się z sofizmatem Monika — aresztantem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/211
Ta strona została uwierzytelniona.