Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.

nie był, tylko ja go u mnie, w mojej izbie, przytrzymałam.
— E! ty, filutko jakaś! — rozśmiał się wojewoda. — Jakto wy, niewiasty, zaraz kręcić umiecie! Tymczasem potrzeba go puścić. Słowo radziwiłłowskie jest, panie-kochanku, taka święta rzecz, że gdy się rzekło, bodaj wszystko przepadło, a trzymać trzeba... nic nie pomoże! Puścić go, puścić!
Monika milczała nadąsana. Spojrzała zpod zasępionych brwi na księcia.
— To dopiero plotek się narodzi! — poczęła.
Wojewoda stał i palce grube okręcał, za pas założywszy ręce.
— Książe go kazałeś puścić, — dodała — no, a jak ja nie posłucham, nie będzie to wina księcia, ale moja.
Uśmiechał się wojewoda i pogroził, ale nie powiedział nic. Przeszedł się po sypialni, sapnął ciężko parę razy i, zobaczywszy stojącą w progu Monikę, zamruczał:
— Idźże spać... z babami, panie-kochanku, nie dojdziesz do ładu.
Dziewczę znikło, a książe w tejże chwili na głos pacierz rozpoczął; ale Bogu wiadomo jak on szedł, bo modlitwę psy i niedźwiedzie na kawały rozrywały.