Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

około dziesiątka łosiów i mało co mniej odyńców i warchlaków. Sławiono zaś nadewszystko jeden strzał przypadkowy królewski do zająca kulą. Wszystkie wszakże owe zabójstwa dla wielu wątpliwemi były, gdyż... strzelcy niezręcznie pomagali. Tak sobie szeptano.
Nim pora obiadowa nadeszła, wyprosił się król i Komarzewskiego posłał do księcia z przeproszeniem, że dla pilnych listów, obiad jeść będzie u siebie. Wistocie, strudzony łowami, do których nie był nawykły, zakłopotany rozdaniem oznak wdzięczności, nie miał już siły zabawiania wojewodziny smoleńskiej i księcia; drobnostka wreszcie, ów biedny Poniatowski, zostawała też do przełknięcia.
Na poobiedni zaś czas książe zachował prezentowanie ubitej zwierzyny, psów swoich, łowczych i myśliwstwa, i pojedynek dzikich zwierząt w maneżu, który Szydłowski niegrzecznie nazywał «hecą». Nie trzeba o tem zapominać, że, choć okrutnie umęczony, musiał Najjaśniejszy Pan grać do końca rolę niezmiernie uszczęśliwionego, a wychwalać wszystko, bo przyjęcie było i pańskie i serdeczne.
Podczas obiadu książe wojewoda z kielichem wiwatowym wprosił się do króla.
— Książe wojewodo, — odezwał się król ści-