Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

Przy pochodniach jeszcze, na drugiem podwórzu oglądano konie jezdne księcia, około których przechodząc wojewoda, trochę złośliwie wskazując na jednego zamruczał, że to jest właśnie ten, na którym Najjaśniejszy Pan nie raczył wjeżdżać do Nieświeża.
Król zagryzł usta. W teatrze mu za to odśpiewano hymn pożegnalny.
Nazajutrz rano, wedle słów króla, pocichu szepniętych Komarzewskiemu, nastąpił le quart d’heure de Rabelais. Trzeba było za tę gościnę zapłacić, nietylko wdzięcznemi słowami, ale, co daleko trudniejszem było dla ubogiego króla, podarkami.
Cóż można było ofiarować księciu do jego skarbca? tabakierę złotą, z wizerunkiem króla, brylantami otoczonym. Podobną otrzymał książe podkomorzy. Zegarki, pierścienie z portretami, kolczyki, naszyjniki, rozdzielono między panie, a dla służby Komarzewski zostawił kilkaset dukatów do podziału.
Pożegnawszy wojewodzinę smoleńską, gdy gospodarz aż do Mira postanowił przeprowadzać Najjaśniejszego Pana, ostateczne dzięki odłożono do Mira, gdzie przyjmowali Sołtanowie.
Na twarzach obu głównych bohaterów, króla