Morawski, stanąwszy naprzeciwko mówiącego, ramionami rzucał, spoglądając to na niego, to na żonę. Wojewoda tymczasem, jakby sam do siebie mówiąc, mruczał coraz ciszej i skończył niedosłyszanym szeptem, który w kalteszalu utopił.
Jenerałowa spokojnie zażywała tabakę, książe utarłszy wąsy, nanowo zagaił głośniej:
— Ja wiem, wy na swojem postawicie. Wasze zawsze na wierzchu — ja muszę słuchać wszystkich, począwszy od Bernatowicza i ks. Katenbrynka, aż do księcia krajczyca i asani dobrodziejki. Niechajże zawczasu poszlą fury do lasu po miotły, bo po tych gościach śmiecie przyjdzie wywozić przez pół roku. Pani jenerałowa też z fraucymerem się miej na baczności, bo to dwór bez pardonu. Przyjedzie ks. Naruszewicz, który na stare baby szczególnie jest łasy, inni na młode, nie darują nikomu...
— Nie plótłbyś! — zawołała Morawska.
— Zobaczycie, — ciągnął dalej niezmordowany książe — zobaczycie, jeśli nie będę prorokiem. Z tych wielkich czułości wyrosną kwasy, będzie potem płacz i zgrzytanie zębów... Finfa musi być, nic nie pomoże... kto ją puści nie wiem, ale, że zawczasu powinien nos przygoto-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.