wolnej przechadzki i rozmyślania. Komarzewski zdala przypatrywał się z rodzajem czci i poszanowania. Byłto jeden z tych ludzi niewielu, którzy w króla wierzyli...
Kilka minut trwało milczenie.
— Wiesz, mój jenerale, — odezwał się nareszcie król, stając naprzeciwko niego — jest to, jakem ci mówił, chwila właśnie sposobna, aby wszystkie ślady dawnych waśni, nieporozumień, rozdrobienia na obozy — zacierać i na przejednanie pracować. Skupić wszystkich około tronu... a jeśli się nie da warchołów pozyskać, zmniejszyć przynajmniej liczbę ich...
Pomilczał chwilę.
— Co myślisz, — dodał — gdybyśmy się postarali teraz na Litwie sobie Radziwiłłów zjednać? Ludzie są niewielkich głów wogóle, namiętni, nierozważni, ale tradycye ich wiążą z krajem, wpływ mają wielki, a nie zbywa im na tem, czem on się konserwuje, na pieniądzach... Panie-kochanku teraz ze mną ani źle, ani dobrze... A gdybyśmy spróbowali..., pomacali, czyby mu odwiedziny w Nieświeżu nie pochlebiły i nam go nie pozyskały? jak ci się zdaje?
Komarzewski się uśmiechnął.
— Najjaśniejszy panie — odparł z poufałością poszanowania pełną starego sługi. Czyżbym ja
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.