Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

Filip oczy wielkie wytrzeszczył.
— Nie może być! — zawołał.
— Jak! nie może być? kiedy ja ci powiadam — przerwał Szerejko. — Najpewniej król zjedzie i parę dni tu zabawi... Hę!
Zamyślił się mocno Rusin.
— Wszakże ty także się nazywasz Poniatowski?
— A jakże! a jużciż! — żywo bardzo odparł pisarz — i na to mam dokumenty, że szlachcic jestem Poniatowski...
Spojrzał na Szerejkę, który, jak zwyczaj miał, gdy go co mocno zajmowało, paznogcie wściekle ogryzał...
— Hm! — począł, wpatrując się w mocno poruszonego Rusina — hm! Cóż wy na to, że król Poniatowski do nas przyjedzie, hę?
— Ba! żeby nie strach — rzekł pisarz, głos zniżając — wiedziałbym ja, co mam zrobić. Matka nieboszczka ciągle mi to w uszy kładła, że się koniecznie do króla trzeba udać i że nie może być, aby Poniatowski Poniatowskiemu nie pomógł; choć prawda i to, że on, król jegomość, nie z Rusi, a my od wieków osiedli byliśmy nad Dnieprem.
— A cóż to znaczy? — przerwał Szerejko. — Czy nie wiesz o tem, że szlachta, Mazury i Wiel-