jęcia, które możności Radziwiłłów miarę dać miało światu.
— Tu już, panie kochanku — mówił wojewoda — niema co ważyć, co będzie kosztowało i zkąd co wziąć; musi być poradziwiłłowsku, poksiążęcemu, pokrólewsku. Niech zna król jegomość, z kim ma do czynienia. I myśmy też niedaleko od tronów stali. Zastaw się, panie kochanku, a postaw się!
Nikt też księcia mitygować nie myślał, bo wiedziano, że tegoby nie dokazał nikt.
Chociaż jesień nadchodząca wyzywała na łowy, a książe ich był chciwy, już nawet o nich mówić nie dawał, tak ciągle był obmyślaniem królewskiego przyjęcia zaniepokojony. Skarżył się, że spać ani jeść nie mógł, a coraz coś nowego wymyślał. Posłańcy nieustannie do Wilna, do Warszawy i do Białej biegali, a z puszczy w Nalibokach zwierza w klatkach przywożono.
Narady co do przyozdobienia zamku, bramy tryumfalnej, pocztów, mających towarzyszyć królowi, mów i powitań, ceremoniału, zabaw, odbywały się po kilka razy na dzień, w których sam książe prezydował i głos zabierał, powtarzając przysłowie, którego nie kończył:
— Nie miała baba kłopotu...
Kłopot wistocie był wielki, bo szło nietylko
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/55
Ta strona została uwierzytelniona.