Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

biegnąc do marszałka, tymczasem książe wstał i po krótkiej modlitwie do śniadania się miał zabierać, gdy wszedł Morawski.
— Dzień dobry.
— Dzień dobry.
— Jakże się księciu spało?
— A! już ty mnie teraz nie pytaj — westchnął wojewoda. — Dopókiż te gody nie miną, a Najjaśniejszy Pan nie będzie za bramą, ja spoczynku nie zaznam. Wszystko potrzeba obmyśleć, a z was nikt mnie nie wyręczy.
Westchnął.
— Ot naprzykład — dodał — żeby mi który z was podszepnął, że przecież trzeba królowi coś namalować, aby pamięć jego odwiedzin uwiecznić! Hę? Widzisz? Choćby potem to ścierkami przyszło zmywać, pomnik ten mu teraz musimy wysmarować. A od czegoż ja Estkę płacę? Nieprawdaż, panie-kochanku? W wielkiej sali sufit, jak olbrzymie prześcieradło, pomieści się na nim król i ja, i wy wszyscy...
— Ale, mości książe, — wtrącił nieśmiało jenerał — mnie się zdaje, że na sufit tylko gieniusze, bóstwa, chmury i t. p. pasują...
— Daj pokój — my to rozbierzemy na konsylium jeneralnem, — przerwał książe — ty panie-kochanku na tem się nie znasz, trzeba nam