sunkiem przychodzić, aby inicyatywy nie zdradzić, którą książe chciał przy sobie zostawić. Ubrał się zawczasu w kontusz niedzielny i spinkę turkusową pod szyję przypiął, nie zapominając o sygnecie z krwawnikiem na palcu, gdyż, jako artysta, szlachectwo swe tem wyżej nosił, im go powołanie bliżej rękodzielników stawiło. Estko, w pewnem oddaleniu, zatrzymał się między progiem a stołem.
Rzewuski, który go znał i nielitościwie sobie z niego żartował, przezywając go Estko-Fapresto, w niewielu słowach opowiedział mu, o co chodziło.
Dano mu chwilę do namysłu — poczem artysta rozpoczął najprzód od tego, iż podobne alegorye mają swe reguły, których trzymać się potrzeba.
— Musimy mieć jednak na względzie, — ciągnął potem dalej — iż czasu mamy mało a sufitu dużo, a kiedy malować, to go trzeba przecież cały okryć malowaniem.
— A chmury? — wtrącił Rzewuski — przecież to dla ciebie doskonała rzecz; gdzie nie będziesz miał co postawić, palniesz obłok i kwita.
Estko głową pokręcił.
— Jużci się bez nich nie obejdzie, — rzekł
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.