z powagą — ale nadto ich nie można nawieszać.
— Pewno, że nie, panie-kochanku — wtrącił książe. — Chmury zawsze podejrzane, pomyśli kto, że my Najjaśniejszemu Panu gradobiciem grozimy.
Rozśmiał się Rzewuski. Estko tymczasem ośmielił się i głos podniósł.
— Mnie się zdaje, — począł — że tu główną rzeczą będzie konterfekt Najjaśniejszego Pana w ramach, utrzymywany przez dwa gieniusze.
— Aż dwa? — spytał Rzewuski.
Artysta się nieco uraził.
— Choćby dla symetryi dwa być muszą — odparł trochę szorstko. — Gieniusz cnoty i mądrości.
— Brawo! — przyklasnął Rzewuski.
— Gieniusze u góry trzymać będą nad nim koronę — dodał Estko.
— Pamiętaj, że jeden z nich powinien być podobnym do tej, która mu na skroń włożyła koronę — szepnął Rzewuski.
— Panie-kochanku! Veto! — krzyknął wojewoda — dopieroby złośliwi ludzie z tego asumpt wzięli do żartów. Na miłość Boga, bodaj wąsy obu gieniuszom namaluj, byle tylko nie były podobne do nikogo... rozumiesz?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.