Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Król w Nieświeżu.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

Estko głową dał znać, iż rozumiał i chciał być posłusznym.
— Dalej co? — zapytał Rzewuski.
Artysta odchrząknął.
— Myślę w postaci poważnej, sędziwej niewiasty wyrazić ordynacyą nieświeską, stojącą przy ołtarzu...
— No — tak, bez ołtarza nie może być — zamruczał książe — mówiłem.
— I palącą na ofiary serca skrzydlate, wzbijające się ku wizerunkowi — kończył malarz.
Pan Seweryn usta sobie dłonią zasłonił, aby uśmiechu nie zdradzić.
— Bardzo ładnie — rzekł, strojąc twarz poważną — ale zważ waćpan, że ona poczciwe te serca, które lecieć chcą, pali i niszczy... gotowi powiedzieć niechętnie, że to na złość czyni, aby ich nie puścić ku panu?
Estko się obraził.
— Inaczej alegorycznie tego wyrazić niepodobna — rzekł kwaśno. — Czy się one będą wzbijały — o to mniejsza, główna, iż serca palić się muszą.
— Ale tak, panie-kochanku — dodał książe — serca malowane niech się palą.
— I więcej nic? — zapytał Morawski. — Bę-