rem teraz myśli mu się w najjaskrawsze barwy poprzystrajane kręciły.
Spodziewał się i pewien był tryumfu. Król sam się łatwo mógł domyśleć, w jak krótkim czasie malowidło to powstało, i ocenić je musiał. Pierścień z cyfrą Najjaśniejszego Pana obiecywał sobie napewno.
Historya owej alegoryi na suficie wielkiej sali była tylko cząsteczką trosk tych i niepokojów, jakie księcia wojewodę otoczyły i do ostatka go już opuścić nie miały. W duszy jego walczyły ciągle z sobą ochota wystąpienia i pokusa zrobienia jakiego figla, którego książe finfą nazywał. Zmuszony szanować ekonomczuka, wojewoda nie mógł go znieść i zazdrościł mu. Lękał się razem i nieledwie pragnął, aby wśród tych owacyj coś przypomniało Poniatowskiemu skromne jego pochodzenie. We włoskich bowiem Vitelionów, świeżo przylepionych do gienealogii, nikt nie wierzył.
Dziwna rzecz, iż gdy o tem przemyśliwał książe, nie przypomniał sobie, że na dworze swym miał przy stajniach Poniatowskiego. Nikomu też, oprócz Szerejki, nie przyszło na pa-