«spypcił», jak się on wyrażał, i książe «zdetonował» i owe tryumfy i oklaski choć maleńką finfą się ukoronowały. Spłatać figla tym wielkościom, do których miał ząb okrutny, było dla niego nieopłaconą rozkoszą. Szerejko nie był w gruncie złym, ale teorye wieku, rozmaite lektury dla niego niestrawne, zrobiły go demagogiem namiętnym. Nie mogąc tym, tak zwanym tyranom uczynić nic, przynajmniej małego psikusa rad był wyrządzić, który zresztą nikomu nic złego uczynić nie mógł. Księcia był pewien, że choć napozór się zagniewa, pocichu potem śmiać się będzie. Filipowi zawsze się coś upiec musiało; co się tyczy króla, choćby się i skrzywił... Żył w atmosferze, w której go nie lubiano, a nasłuchał się przeciwko niemu niestworzonych rzeczy.
Razem z Filipem teraz w tajemnicy wielkiej redagowali prośbę do króla, którą przy ustnem zalecaniu się miał Filip wręczyć Najjaśniejszemu Panu, aby zapomnianym nie był. Rusin rejestry jako tako jeszcze utrzymywał, ale w pisaniu petycyi pokazał się tak niezręcznym, że Szerejko musiał mu ją sam całą podyktować. Strzegł się tylko pisać, aby potem nie być pociągniętym do odpowiedzialności.