ratując się, mimo największych ofiar, wychodził cało i z korzyścią dla siebie. Nie było w tem nic dziwnego, gdyż wybierał zawsze przez litość tych, którym miał dopomagać, a że przeciw doli nawet Repeszko nie uratuje, przeznaczeni na zgubę mimo to ginęli, on zaś wychodził jakoś i szczęśliwie, i nie bez nagrody.
Tak było w początkach, póki się Studzienicy nie dorobił i w Lubelskie nie przeniósł; ale jak w grze kto opuści krzesło, na którem mu szła karta, przegrywa potem najczęściej, tak i p. Nikodem na nowej siedzibie samych tylko strat doznawał. Już to samo, że się nie dorabiał, liczyło się u niego za stratę i było nią, boć czas marnie uchodził; napróżno usiłował się zbliżyć do niektórych sąsiadów; wszędzie, jak w Mielsztyńcach, znajdował obojętność lub niewiarę, chociaż trudno to sobie było wytłumaczyć, znając zacnego Repeszkę, jego pobożność, cichość, skromność i łagodność. Natomiast, gdy on nie mógł się poprzyjaźnić skutecznie z nikim, do niego najniepotrzebniej przylgnął na utrapienie człowiek, którego się lękał niezmiernie i ze strachem ulegać mu był zmuszony; kasztelanic Jaksa, który od pierwszego spotkania i otrzymanego pozwolenia polowania w lasach, przywiązał się dziwną jakąś miłością do sąsiada.
Repeszko wcale nie miał ochoty ani nabywać od niego Rabsztyniec z grobami gotowych antenatów, ani wchodzić w jakiekolwiek interesa, ale Iwo, znalazłszy go dla siebie dogodnym i potulnym, już się z nim jakoś rozstać nie mógł. Nawiedzał go niemal codzień i kochał do zbytku.
Wielki znawca ludzi i słabości ludzkich, kasztelanic od pierwszego spotkania zbadał człowieka, odgadł charakter i domyślił się, że p. Nikodem nie należał do najodważniejszych istot na świecie. Z tej to skromności jego i łagodności Iwo widać korzystać postanowił, nie usżło i to baczności jego, że Repeszko, mimo wszelkich swych cnót, miał zbytnie może do grosza przywiązanie. Chociaż sąsiad bardzo zręcznie od jego odwiedzin w Studziennicy się chronił, nigdy
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.