prawie w domu nie bywając, kasztelanic tak dobrze go szukać umiał, iż zawsze gdzieś w kącie jakimś wynalazł, zaprowadził do dworu i sam próżniak, truł mu czas, przesiadując u niego długie godziny. Temu to naleganiu niezbyt delikatnemu winien był, że na Rabsztyńce jakkolwiek wartość kawałka gruntu i ruin była wątpliwą, zaciągnął najprzód pożyczkę u studzienickiego pana, potem wziął od niego parę dodatkowych sumek, a w dodatku obejściem się lekkiem, pogardliwem i groźnem, strachem go niemałym nabawiał. Od tej natarczywej przyjaźni kasztelanica nie było sposobu bronić się. Repeszko uciekał, krył się, wyjeżdżał, lecz wszelkie starania były nadaremne.
Ciężką tą plagą, jak mawiał cicho ks. wikaryuszowi, srogo Pan Bóg go za grzechy ukarał.
Tak stały rzeczy, gdy jednego poranku, w chwili, kiedy się go najmniej spodziewał pan Repeszko, wpadł do jego skromnej, a prawdę rzekłszy, brudnej izdebki kasztelanic Iwo. Poznał go zdala po chodzie, ale nie było już sposobu wyśliznąć się, więc tylko ręce załamał i do nieba oczy podniósł, skarżąc się Bogu.
Słudzy mieli najsurowsze rozkazy, żeby, postrzegłszy gościa, natychmiast o nim oznajmywali, nigdy go nie wpuszczali, a na zapytania zawsze odpowiadali, że pana nie ma w domu; w dzień więc biały przybycie kasztelanica było fatalnością niepojętą. Repeszko domyślał się w tem złośliwości niegodziwych sług i w duchu sobie obiecał ukarać ich wszystkich trzydniowym postem o chlebie i wodzie. Była to kara jego ulubiona z dwojga powodów: jako rzecz Bogu miła, bo poskramiająca rządze cielesne, i... mówmy prawdę, wielce korzystna dla kieszeni. Interesa doczesne i niebieskie cudownie się w niej godziły.
Kasztelanic miał pod pachą, jak to zaraz dostrzegło bystre oko pana Repeszki, zwój papierów, nic dobrego nie rokujący. Twarz zacnego gospodarza pobladła trupio. Iwo tymczasem z powagą kroczył ku środkowi izdebki i zamiast powitania, silną swą dłoń my-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.