Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

Rozżarła się nienawiść pomiędzy rodzinami na nowo, a choć już czasy nie dopuszczały ani dzikich napadów, ani krwawych bojów, zmieniła się w walkę cichą, nieustanną, zajadłą. Tak ona dotrwała do dni naszych, i jam jest — dodał wstając z krzesła Jaksa — ostatnim dziedzicem, na którego zdano pomszczenie krzywdy, narzędziem Opatrzności fatalnem, mimowolnie posłusznem. Los chciał abym i ja był w tem położeniu, co mój naddziad; Spytek wydarł mi tę, którą miałem poślubić. Patrzyłem lat wiele z męczarnią w sercu na jej niedolę; ale wybiła godzina...
Repeszko słuchał z przerażeniem, szepcząc modlitewki na intencyą, aby go Pan Bóg od wszelkiego wspólnictwa z Jaksą uwolnić raczył; nie pojmował na co się mógł tu przydać. Tymczasem kasztelanic siadł i mówił dalej:
— Nie wiodło się i nam lepiej, ginęliśmy powoli; ale widoczny był ten palec Boży, we wszystkiem co stosunku dwóch rodzin tyczyło. Ojciec mój, gdy już majętność swą niemal całą był rozproszył, dostał przekazaną sobie przez nieznajomego człowieka darem pretensyą do Mielsztyniec, która Spytkom ich majętność odebrać dozwalała. Z dokumentów tych okazuje się, że nabycie dóbr było nieważne, a ten co je sprzedał, nie miał prawa rozporządzać niemi. Poszliśmy przed sądy, rozpoczął się proces. Z możnymi wszakże ubogiemu sprawy dojść trudno. Ojciec stracił na to resztę majątku, a ja zaprzestać musiałem, bo nie było o czem ich ścigać...
— No, to przedawnienie zaszło — przerwał żywo Repeszko — i cała ta pretensya dziś funta kłaków nie warta...
— Wstrzymajże się, a nie strzelaj tak popędliwie — rzekł Jaksa rozwijając papiery: — nigdyśmy ani ja, ani ojciec przedawnienia nie dopuścili; zanosiliśmy regularnie manifesta przeciwko przemocy, zostawiając sobie moc poszukiwania pretensyi naszych, które teraz tak urosły, iż mogą całe pożreć Mielsztyńce...