Repeszce zaświeciły oczy, ale stał niedowierzający jeszcze.
— Weźmiesz Wmość prawnika z Lublina i każesz sobie przejrzeć dokumenta — odparł spokojnie na nieme oczów pytanie; — ja ci papiery zostawię... przekonasz się. Sam procesu prowadzić nie mogę i nie chcę, ale pragnę, abyś ty go przeprowadził i z niego korzystał. Dotąd nie pora była po temu: dziś... mówiłem ci, wybiła godzina, jest czas... tyś dla mnie Opatrznościowym zesłańcem. Drugiego takiego drapieżnego człowieka nie łatwo wyszukaćby mi było.
Z obawą niejaką, z niedowierzaniem i jakby się chroniąc pokusie, zbliżył się Repeszko do stolika, na którym rozrzucone były papiery. Miał dosyć znajomości prawa, aby ważność dokumentów osądzić, wszakże na własną umiejętność spuszczać się nie chciał. Rzecz przedstawiała mu się tak ponętną, tak świetną, że mimo wstrętu, jaki w nim obudzał kasztelanic, ręce mu z chciwością drżały, gdy się wziął do przeglądania aktów.
Jaksa chodził po izdebce, poświstując. Spoglądał nań niekiedy i sam do siebie się uśmiechał, bo wiedział, że Repeszko oprzeć się nie potrafi tak wszechmocnej pokusie. P Nikodemowi pot oblewał skronie, iskrzyły się oczy; ściskał konwulsyjnie papiery, które z kolei chwytał, rzucał i przeglądał.
— Ale jeśli w istocie — rzekł po namyśle, — przedawnienia nie ma, jeśli ta sprawa może wam dać Mielsztyńce, dla czegoż nie użyjecie prawnika, któryby wam to za mniejsze pieniądze mógł poprowadzić i wygrać? Czemu chcecie mnie ustąpić zysku i tak... wspaniałomyślnie obdarzyć niezasłużonego?
Pytanie to wyrwało mu się mimowoli. Jaksa się uśmiechnął.
— Bardzo rozumnie badasz i słusznie mnie podejrzywasz, ale ja nie chcę w mojem imieniu procesować Spytków... ja muszę stać na boku... ja... to moja tajemnica — dodał żywo. — Może być, że przyjdzie chwila,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.