kartki do stolicy, a w nich każde bicie serca czuć się dawało. Niewiele z nich ocalił przypadek.
List bez daty, który widocznie do tych dni się odnosił, po opisie ostatniej bytności Iwona w Mielsztyńcach, kończy się takim ustępem:
„Łucjo kochana, chciałabym ci się wyspowiadać tak szczerze nawet z grzesznych myśli moich, jak przed kapłanem na ostatniej spowiedzi. Ale czyż ja sama siebie rozumiem, czy ja władam sobą? To co mnie teraz otacza, od dnia śmierci człowieka, którego imię noszę jeszcze i po którym zostały mi resztki ciężkich kajdan, dźwiganych długo, zdaje się jakby w sen gorączkowy życie moje zmieniło.
„Syn mój — o przeznaczenie! — przywiódł mi tu tego człowieka, którego starałam się a nie mogłam zapomnieć. Stanął przedemną, widmo żywe młodości, zeschły liść tej wiązki kwiatów, której woń mię poiła.... Kilkanaście lat surowa, niezbłagana dla siebie, bez łez, bez jęku, zimna, kamienna, znosiłam straszliwą torturę. Słyszałam, patrzyłam niemal jak on się szarzał, upadał i upadał... myślałam, żem zobojętniała, że jeśli co zostało we mnie z dawnych uczuć, to się jak wino w ocet z gniewu zmieniło. Ale któż pojmie co jest za potęga w miłości i węzłach, które się latami młodemi sprzęgają!...
„Na korze młodego drzewa ledwie znaczną ktoś nakreślił głoskę, rosła ona, zolbrzymiała, stała się raną otwartą, niezgojoną... i drzewo ściąć trzeba było, aby to znamię zniweczyć. Wrosło w jego rdzeń, wypiętnowało się w tkance, nieznaczne zrazu, na starość jest niestartą blizną. Tak dzieje się i z miłością dni młodych. O moja najdroższa! obraca się ona w nienawiść, w gniew, w pogardę, a na dnie ich wiekuje niezwalczoną namiętnością. Z pogardą przyjęłam tego człowieka, mówiłam z gniewem do niego, piorunowałam go oczyma, a łzy z nich ciekły, i chwilami temu zwiędłemu, skalanemu człowiekowi chciałam się rzucić na szyję, lub do nóg upaść i płakać... I płakać, ażeby ze łzami dusza poszła, która nigdy, nigdy zaspo-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Krwawe znamię.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.